Impreza po królewsku
W XVIII-wiecznej Szkocji było to chyba miejsce najbardziej zbliżone do współczesnego klubu ze striptizem i w swoim czasie przyciągało śmietankę arystokracji, a nawet członków rodziny panującej.
Beggar’s Benison, ukryte w dyskretnej rezydencji na obrzeżach niewielkiego miasta Anstruther w Fife było punktem regularnych spotkań książąt, arystokratów i wodzów szkockich klanów.
Lokal zainteresował też króla Jerzego IV i to jego karta członkowska wystawiona została w zeszłym tygodniu na sprzedaż. Przyszły monarcha był wciąż jedynie Jerzym księciem Walii, kiedy na 10 dni przed 21. urodzinami sprezentowano mu rzeczoną kartę wstępu. Ów 228-letni dokument, sprzedany na aukcji za 2400 funtów stwierdza, że "Jego Królewska Wysokość Jerzy Książę Walii" zostaje przyjęty w poczet "Rycerzy starożytnego i potężnego Zakonu pod wezwaniem Żebraczego Błogosławieństwa i Krainy Wesołości". Karta dawała przyszłemu władcy pełne prawa i przywileje na "terytoriach Krainy Wesołości" należącej do klubu. Zdobi ją klubowy herb przedstawiający jednego z członków stowarzyszenia, skórzaną torbę oraz kotwicę.
Ten założony w 1732 roku klub dla dżentelmenów opisywano jako skrzyżowanie masonerii z klubem erotycznym, zaś jego członkostwo zarezerwowane było dla XVIII-wiecznych szlachetnie urodzonych. Zbierali się w Beggar’s Benison, by czytać literaturę erotyczną, wymieniać się pieprznymi dowcipami oraz – od czasu do czasu – przyglądać się miejscowym kobietom, przyprowadzanym tam "na oględziny".
Historycy twierdzą, że nic nie sugeruje, by kobietom płacono za seks. Stosowano się raczej do polityki obowiązującej w dzisiejszych klubach ze striptizem: "patrz, ale nie dotykaj". Klub wziął swoją nazwę od błogosławieństwa (ang. benison), jakim obdarzyła króla Jakuba V miejscowa żebraczka. Przeprowadziła go przez tamtejszy potok, za co zapłacono jej złotą monetą. Przyjmując zapłatę, miała powiedzieć władcy: "Niech twoja sakwa nigdy nie będzie pusta, a twój róg zawsze niech rozkwita". Stąd mottem klubu stało się "Niech twoje żądło ani twoja sakwa nigdy cię nie zawiodą".
Przybytek poświęcony był "radosnej celebracji męskiej seksualności". W Anstruther odbywał się doroczny obiad dla mieszkańców Krainy Wesołości. Wszyscy uczestnicy nosili odznakę Zakonu, która w tamtych czasach kosztowała niebagatelną sumę pięciu gwinei. W kręgu powszechnego zainteresowania panów znajdowała się masturbacja i przed przyjęciem w szeregi członków każdy z nich musiał się ten sposób wykazać.
Zdaniem Davida Stevensona, który napisał książkę o klubie, jego działalność była odpowiedzią na represyjną moralność tamtych czasów. Chociaż większości arystokratów proponowano członkostwo, ci spoza kręgu Beggar’s Benison ostro go potępiali. David Hume określił członków stowarzyszenia mianem "Belzebubów". Jednakże, chociaż niektóre rytuały mogły mieć ekstremalny charakter, to i tak bladły w porównaniu z orgiami urządzanymi w Hell Fire Club na południe od szkockiej granicy.
Racznik domu akcyjnego Bonhams, gdzie pod młotek poszła karta członkowska króla, powiedział: – To z pewnością zabawny dokument, rzucający nieco światła na życie młodego Jerzego IV.
Po klubie nie zachowało się wiele pamiątek. Wiele przedmiotów ukradziono albo spalili je urzędnicy. Pozostałe Muzeum Narodowe Szkocji uznało za zbyt "oburzające", kiedy w latach 40. XX wieku instytucji tej zaoferowano ich kolekcję. Publiczności udostępniono je dopiero w 1999 roku, w muzeum Uniwersytetu St Andrews.
Dyplom sprzedano jako część kolekcji listów i manuskryptów zebranych przez Roya Davidsa, prywatnego kolekcjonera z Oksfordu. Pod młotek poszedł też niepublikowany wcześniej list odkrywcy Davida Livingstone’a do brytyjskiego premiera Lorda Palmerstona, który zlicytowano za 28 800 funtów. Dwunastostronicowa epistoła powstała w 1861 roku. Podróżnik relacjonuje w niej, jak podczas wyprawy do dorzecza Zambezi jego ekspedycję przywitały zatrute strzały zuluskich wojowników oraz z jakim wstrętem odnosiły się do Brytyjczyków kobiety z plemienia.